USA 2016 – Dzień 4 – Elvis wiecznie żywy :-)
Ooooo, dziś śpimy prawie do 6tej 🙂 – coraz lepiej. Spoglądamy na niebo a tu zachmurzone. Nie pada ale lekkie chmurki zakrywają niebo. To nawet lepiej bo termometry o 9:00 wskazują 31C więc temperaura bardzo dobra aby poleżeć na leżakach przy basenach i wyczilować się trochę. Ludzi tak jakby mniej to i ciszej jest. Odpoczywamy imkompiemy sie do samego południa. Jest to nasza ostatnia bytność na hotelowych basenach bo przecież jutro opuszczamy Las Vegas. Żegnamy baseny. Klikamy kilka pożegnalnych zdjeć z hotelowego ogrodu także.
Jest po południu i towarzystwo jest głodne (chipsy się skończyły 🙂 ). Trzeba iść na lunch – ale gdzie? Restauracji dookoła dziesiątki. Ja oczywiście mam swoją mapę „żywieniową” na której mam zaznaczone dobre i rekomendowane lokale. Zawsze taką przygotowuję przed wyjazdem i nanoszę te miejsca na mapie Google.
Jak wiecie, bardzo lubimy trochę pikantniej zjeść i kuchnia tajska bardzo nam odpowiada. Nasze azjatyckie wyprawy sprawiły, że poznaliśmy ją trochę – i tę restauracyjną i tę uliczną także. Jakże mnie ucieszyła informacja którą znalazłem na wielu stronach internetowych, że w LV mamy jedną z lepszych restauracji tajskich w USA ! Lokal ten nazywa sie ” Lotus Of Siam”. Nie przypadkiem odwiedził ją swego czasu Anthony Bourdain w jednej ze swoich kulinarnych podróży. Jego rekomendacja potwierdziła, że jest to miejsce warte odwiedzenia.
Miejsce jest bardzo niepozorne jak na Las Vegas i mieści sie w północnej części miasta, gdzieś lekko na wschód od Stratosphere Casino. Podjeżdżamy i (myślimy) lipa – knajpa zamknięta. Bo jakbyście ocenili taką prezencje restauracji.
Niepozorność tego miejsca jednak jest myląca. Wygląd zewnętrzny nie świadczy o przygotowanych w środku daniach ( to takie nasze azjatyckie doświadczenia i przemyślenia ). Wchodzimy do środka, gwarno – na szczęście są wolne stoliki. Na ścianach wiszą dyplomy i liczne nagrody oraz dziesiątki zdjeć sławnych gości którzy tu jedli. Mnie udaje znaleźć zdjęcie Anthonego w czasie gdy przygotowują się nasze dania. A zamówiliśmy oczywiście zupki Tom Yum z krewetkami, Peneng Curry, północnotajską odmianę zielonego curry, beef noodle soup dla Zuzi i makaron Tom Yum dla Agi. Były jeszcze oczywiście spring rollsy i smażone pierożki z czymś tam. Wszystko smakowało wyśmienicie. W ciagu ponad godziny spędzonej w tej restauracji lokal zapełnia się całkowicie pomimo faktu, że jest trochę na uboczu i godzina wczesna.
Pojedzeni 🙂 Jedziemy Stripem przez cały centralny Vegas na samo południe aby dokonać rzeczy obowiązkowej podczas wizyty w LV – zrobić sobie zdjęcie pod sławnym znakiem ( LV Sign ). Kolejka jest na kilkanaście minut bo każdy chce mieć zdjęcie w tym miejscu. Czekamy grzecznie a potem pan który ma naszywkę PHOTOGRAPHER ( akurat 🙂 ) , robi nam serię zdjeć za kilka $ . Oczywiście uprzedził wcześniej, że jest profesjonalistą i musi wziąć kilka zielonych 🙂 Nie ma obowiązku korzystania z usług tego pana, ale jest to wygoda bo na zdjęciach jesteśmy wszyscy. Ze statywem byłoby zbyt dużo zachodu.
Wracamy Stripem do hotelu. Po drodze, specjalnie dla Waldemara – ELVIS – wiecznie żywy w Las Vegas 🙂 !!!
Dwie godziny odpoczynku w hotelu, trochę już pakowania i idziemy na wieczorny i ostatni tym razem, spacer po LV. Głownie to chcemy zobaczyć show przy Mirage czyli wulkany. Wcześniej to jakoś pominęliśmy. Jest 19ta to jeszcze pochodziliśmy trochę 🙂
Cały ten pokaz erupcji wulkanu przed Mirage całkiem fajny. Trwa to dość krótko, może z 7 minut, ale odczucia są bardzo realistyczne. Gra świateł plus gazowe ognie dają niesamowity efekt. Warto tu przyjść .
Wracamy do hotelu. Po drodze Zuzię dopadają transformersy i sobowtóry Alana z Kac Vegas 🙂
Jeszcze tylko wizyta w kasynie i idziemy spać ( Asia nic nie wygrała, 🙁 ). Jutro wstajemy godzinę wcześniej ( o 5tej ) i jedziemy dalej. Gdzie będziemy jutro? Sprawdźcie na mapie z pierwszego wpisu 🙂 Do zobaczenia za 24h 🙂 !!!