Dziś zgodnie z założeniami dotarliśmy do Malezji na wyspę Langkawi. Jest wieczór, siedzimy na balkonie naszego hotelowego pokoju, w oddali słychać nawoływanie Muezina na modlitwę – jest sielsko, anielsko i tylko trochę nam pada teraz (tak po azjatycku, czyli że nic nie widać na pół metra – taka tam tropikalna burza). Dzień był ciężki, ale po kolei.
Właśnie po kolei bo to kolej tajlandzka do najpunktualniejszych nie należy i dotarliśmy na granice z Malezją ze 120 minutowym opóźnieniem. Kompletnie nikt się tym nie przejmował w wagonie. Anglicy rozprawiali o wyższości Magleva na TGV, Tajowie i Malajowie ciągle coś jedli, Chińczycy ładowali swoje dodatkowe baterie do smart-fonów bo 100% czasu u nich to spuszczona głowa i stukanie w ekraniki Samsungów 🙂
Granice minęliśmy bezboleśnie tzn. trzeba było wyjść z wagonów i przejść kontrole celną i emigracyjną ale to wszystko w 15 minut i jedziemy dalej.
Wjeżdżamy do Malezji i naszym oczom ukazuje się inny świat. Wszystko jakieś czystsze, porządniejsze i bardziej poukładane niż w Tajlandii. To na pierwszy rzut oka 🙂 Dojeżdżamy do miasta Arau, gdzie opuszczamy pociąg i taksówką udajemy się 19 km do portowego miasta Kuala Perlis, gdzie musimy dostać się na prom płynący do miasta Kuah na Langkawi. Jesteśmy w porcie za 5 min południe i właśnie o 12tej odpływa prom. Niestety nie zdążamy, bo nie można płacić kartą tylko cash (baby :-).
Całe szczęście, ze większość zapytanych przeze mnie ludzi zna komunikatywnie angielski i zaraz się dowiaduje iż idąc główna ulicą już za 500 metrów znajdę „money exchanger’a”.
Idę w tym niemiłosiernym upale i dochodzę ale na drzwiach wisi tabliczka z napisem CLOSED. Klozet to klozet nic tu nie zmienię, bankomatu tez nie ma – wchodzę na przeciwko do jakiejś otwartej hurtowni oleju i pytam się kiedy sąsiad od waluty będzie miał OPEN. On, że chętnie odkupi każdą walutę – zamieniam 100$ na 370 Ringitow i wracam po bilety na prom. Następny stateczek popłynie o 14:00. Ten tez ma poślizg i wypływa o 14:15. W międzyczasie Zuzia robi ze mnie mnicha na poczekalni promowej.
Szczęśliwie, po 60 minutach przybijamy do dworca promowego w mieście Kuah.
Od razu dziesiątki przygodnych Malajów chcą nam wcisnąć samochód, skuter, motor i oczywiście podwiezienie taksówką. Głodni jesteśmy bardzo, bo od czasu wjechania do Malezji nic nie jedliśmy z jednego powodu – jest Ramadan czyli Muzułmanie nie jedzą od poranku do zachodu słońca. Ponieważ w Malezji islam jest religia narodową (ok. 70% społeczeństwa ) to nie ma komu gotować w ciągu dnia i wszystkie, nazwijmy to ogólnie – jadłodajnie są pozamykane !!! Nawet przy-promowe KFC było zamknięte. Na Langkawi jest trochę inaczej bo to wyspa turystyczna i w ciągu dnia jest komu jeść dawać 🙂 Po szybkim posiłku jedziemy jakieś 4 km do naszego hotelu – DAYANG BAY. Ekspresowy check-in i już pływamy w hotelowych basenach.
Ten Maserak mój , Infiniti wzięła Asia :-))))
Na basenie kilka osób – wygląda, ze hotel pusty. Po basenie i odświeżeniu się idziemy „na miasto” aby wymienić więcej waluty na lokalne ringity i zjeść kolacje. Oczywiście CLOSED, bo po co pracować jak jeść nie można 🙂 Ledwo zaszło słońce zaczęła się totalna wyżera i wszystkie restauracje i bary full. Otworzył się tez kantor – pracownice wzięły sobie take away’a i wsuwały przy biurkach 🙂
Na koniec robimy szybkie zakupy w spożywczaku i lecimy do hotelu – nadciąga ulewa !!!
Co to Azja ze mają maseraki i lexusy? Ah zapomnieliscie chyba dodać że czyściej w Azji nie znaczy czysto! Same same but different:-)!
Ha, ha – czysto skończyło sie jakieś 10km za granicą 🙂