Noc minęła szybko i zaraz po śniadaniu planujemy dzień. Właściwie to jest już zaplanowany – dziś kompleks świątynny Kek Lok Si. Dziewczyny jednak zauważają, że pogoda będzie słoneczna i zostają w hotelu popracować nad ” kolorem ” 🙂
Skoro mam jechać sam to taxi odpada bo globtroterzy jeżdżą najwyżej komunikacja miejską 🙂 Na dworcu Komtar łapie 204 i w towarzystwie wielu backpackersów dojeżdżam pod dolną stacje kolejki na Penang Hill. Halo, to nie mój przystanek, Kek Lok Si jest 1,5 km stąd. Dymam na piechotę w 37C upale i wilgotności chyba ze 80%. Po drodze mijam dość ładną świątynie hinduską.
Idę dalej i wpadam w jakiś organizacyjno-komunikacyjny chaos. Po obu stronach drogi zaczynają się pojawiać miejsca handlowe, gdzie sprzedawane jest wszystko co do życia potrzeba ale oczywiście główna pozycje zajmuje co? Oczywiście jedzonko ! Dziesiątki straganów serwujących rożnego rodzaju potrawy. Ja oczywiście jestem przygotowany na taka sytuacje bo jak wiecie kwestie kulinarne czerpiemy z bloga Marka Wiens’a. I właśnie niecałe 6 dni temu opublikował film dotyczący jedzeniu przy Kek Lok Si. ( http://youtu.be/RftarTmAhXM ). Podążam za jego radami i docieram do sióstr, które od 1946 roku przygotowują w tym samym miejscu curry z makaronem. Biorę na wynos ( czyli do woreczków ) i idę do świątyni. Curry zjem później 🙂
Kek Lok Si jest najbardziej znaną świątynią Penangu, a w zasadzie całej Malezji. Jest to przeogromny kompleks na wzgórzu prawie w samym środku wyspy. Budowę świątyni, którą ukończono w 1910 roku, sfinansowano z datków lokalnej chińskiej elity. Aby dotrzeć do Kek Lok Si, trzeba kilkanaście minut wspinać się po stromych schodach, wzdłuż których ustawione są dziesiątki straganów z pamiątkami. Kompleks jest ogromny. Najbardziej charakterystycznym punktem jest 30-metrowa pagoda w stylu birmańskim. Nad całością góruje olbrzymi posąg Kuan Yin, bogini miłosierdzia.
Po ponad 90 minutowym pobycie na wzgórzu świątynnym wracam, na uliczki okalające kompleks i jak to Mark zaleca – trzeba spróbować Laksy. Jest to chyba najbardziej znana malajska zupa. Mieszania smaku pikantnego, słodkiego, kwaśnego – wszystko na bazie sosu rybnego. Trafiam do miejsca gdzie jest największa kolejka i kupuje na wynos bo i tak nie ma gdzie usiąść.
Następnym kulinarnym przystankiem jest lokals, który przygotowuje coś na ząb, czyli krojone owoce w słodkim sosie ( Rojak ). Każdy oferujący oczywiście zachwala, że jego jest najlepszy. Trafiam do tego samego co robił Rojak dla Marka. Biorę na wynos bo dziewczyny czekają w hotelu głodne 🙂
Wracam – autobus 203, który niestety jedzie okrężna drogą i nadrabiam jakieś 20 minut. W hotelu próbujemy curry od siostrzyczek, laksy i owoców. Obie gorące potrawy są wyborne – zbalansowane smaki, wyraziste i smaczne. Owoce takie sobie – większości które zostały pokrojone do tej niby sałatki nie znamy. Ok, czas na basen, który i tak jest okupowany przez dziewczyny od rana 🙂
Po basenie próba duriana, czyli kto się odważy to spróbować. Durian to najbardziej śmierdzący owoc na świecie. Capi niemiłosiernie. Coś jakby rozkładające się mięso w połączeniu z obornikiem 🙂 Kupiłem po drodze dwa małe kawałki i szukam chętnych do spróbowania. Na placu boju oczywiście pozostałem ja i Asia. Zapach powala z nóg, tekstura przypomina g….no. Ogólnie oba kawałki ładują w muszli klozetowej, w pokoju śmierdzi jeszcze ze 30 minut 🙂
Zbliża się 18ta i trzeba coś zjeść. Idziemy do food courtu w dzielnicy arabskiej. Po drodze odkrywamy jeszcze jeden mural – motocyklista.
Z ogromnej oferty wielu kuchni wybieramy chińskie pierożki, zupy tom yom, zielone curry i chicken-noodle soup.
Wracamy do hotelu taksówką bo to ze 3 km będzie a dziatwa już zmęczona 🙂 Jutro śniadanie i kierunek – KUALA LUMPUR !
Nie macie litosci w podsylaniu zdjec tego super jedzenia! Wezcie pod uwage to ze ja jestem w USA!!!!!! Mercy please!
Durjan jest moim faworytem, jak mogles go do kibla wywalic.
To najlepszy owoc swiata, musi byc ale slodki i ciapkowaty.
Trzeba go polknac to zrozumiesz.
Nie jedz tego ale za duzo tylko max 2 kawalki na glowe bo mozna szoku cukrowego dostac i umrzec. Jest strasznie tuczacy.
To cos tak jak z rekinem.
Jak zjesz to pokochasz ale za duzo moze wywolac reakcje alergiczna i sie mozesz udusic bo cie na 10 min usztywnia (rekin).
Super blog, fajne wypady i pisane masz.
Poczytam wszystko.