Malezja 2015 – Dzień 10 – Penang, dzień pierwszy
Jesteśmy na wyspie Penang ! Rano po śniadaniu pożegnaliśmy się ze znajomymi i wzięliśmy taxi do jeti (czyli dworca promowego). Bezproblemowo zostaliśmy zaokrętowani na szybki prom i ruszamy na południe . Rejs potrwa ok. 3 godzin. Prom nie jest pełny, mamy wystarczająco dużo miejsc.
W Georgetown, największym mieście na Penang wita nas słońce i wysoka wilgotność. Bierzemy taksówkę i docieramy do naszego hotelu. Kierowca oczekuje zapłaty w wysokości 24 ringitow za 3 km trasy. Myślimy, że chce nasz orżnąć bo przecież licznika nie ma. Uprzejmie informuje nas, że skoro przybyliśmy z Langkawi to możemy być przyzwyczajeni do niskich cen bo tam nie ma podatków, ale tu już jest normalnie, wiec płacić 24 MYR i spadać bo czas to pieniądz 🙂 Płacimy i spadamy 🙂
Szybki check-in w hotelu „1926 Heritage” ( ma prawie 90 lat ) i idziemy na miasto. Jesteśmy jakieś 2km od ścisłego centrum, wiec spacerek jest wskazany. Idziemy do głównego dworca autobusowego umiejscowionego pod centrum handlowym Komtar aby kupić bilety na autobus do Kuala Lumpur na pojutrze. Po drodze zachodzimy do lokalnego food courtu gdzie Zuzia jak zwykle makaron a my zmiana – nie ma już tom yum, ale było stoisko z kuchnia japońską – to idą mięska w sosie Teriyaki, zupa miso i ryż.
Przechodzimy całą dzielnice gdzie co krok ( dosłownie ) napotykamy food courty, gdzie dziesiątki ludzi ciągle jedzą lokalne potrawy. Penang to wyspa na której mieszka bardzo wymieszane etnicznie towarzystwo – są tu Malajowie, Hindusi, Chińczycy, Tajowie wiec potraw jest dziesiątki, aby zaspokoić gusta wszystkich mieszkańców. Zapachy roznoszą się niesamowite. Dochodzimy do ulicy gdzie właśnie rozłożyły się solówki ( tak nazwałem pojedyncze wózki / stragany, gdzie przygotowuje się lokalny fast food czyli makaron lub ryż z czymś ). Oczywiście jest to show cooking !
Nie wiem czy zgodzicie sie ze mna i Tomaszem ale my mamy taka teorie ze ta zupka tom yum to zawsze inna , taka troche 'co sie nawinie' , ale zawsze wysmienita! Tomasz zawsze ja bierze jak tylko jest w menu. Zupy w Azji sa nie do przebicia!
Zgadzamy się! Jemy tę zupę regularnie od Bangkoku – tam była z owocami morza, kwaśna, słodka od pomidorów, pikantna od galanganu. Czym niżej półwyspu tym przybiera już różne formy np. Z makaronem albo z kurczakiem. Dzisiejsza była pikantna ale od dużej ilości chili, mało liści limonki, za to dużo zieleniny w stylu chińskiej kapusty. Zobaczymy co będzie dalej i damy wam znać, ale moim odkryciem tu jest zielone curry , tak jak tom Yum , za każdym razem inne. Pozdrawiam Asia