Tajlandia 2017 – Dzień 2 – Chiang Rai i granica na Mekongu
Wczesna pobudka – 6:00. Za pół godziny rozpoczynają serwować śniadanie a za godzinę maja nas odebrać z biura turystycznego. Jedziemy na wycieczkę do Chiang Rai, złotego trójkąta (teren na granicy Tajlandii, Birmy i Laosu). Przepłyniemy tez graniczna rzekę Mekong i będziemy chwile w samym Laosie. Wycieczka była planowana, ale nie wiedziałem do końca czy będzie to dziś, czy jutro. Wczoraj późnym wieczorem zdecydowaliśmy jednak aby jechać dzisiaj. Biuro turystyczne na końcu ulicy „targowej” sprzedało nam ostatnie 4 miejsca. Mimo, iż wycieczka jest popularna dla odwiedzających Chiang Mai, to oczywiście myśleliśmy, że panienka ściemnia z tymi ostatnimi miejscami 🙂 Nic bardziej mylnego. Po odebraniu nas zajeżdżamy pod następny i następny hotel i nasz, mieszczący 12 osób busik, juz jest pełny 🙂 oprócz nas jadą panie z Kanady, Włoch, parka z Brazylii i Tunezji. Wycieczka jest długa bo zaczyna sie właśnie o 7:00 a zakończy się o 22:00. Cała trasa tam i z powrotem to ponad 450 km. Częściowo po górach i pagórkach, trochę po płaskim. Jedziemy. Nasza pilotką jest malutka Nana. Pierwszy przystanek, a jakże 🙂 po 20 kilometrach – tankowanie. Po co marnować czas przed kursem i być przygotowanym do wycieczki ? Można zatankować i napić sie przy okazji szybkiej kawki ( my w busiku ). Wjeżdżamy w góry. Droga bardzo kreta a znak ostrzegający przed ostrymi zakrętami powinien stać co 100m 🙂
Dojeżdżamy do pierwszego postoju – Hot Springs. Jakieś gorące źródła tu są, więc przy drodze wyrosło miasteczko handlowe. Można sie napić kawy, zjeść coś lub kupić spodnie na przykład – typowo Tajskie 🙂 Aha, gorące źródła tez są przecież – można pomoczyć nogi. Woda bardzo gorąca to trzeba uważać aby nie poparzyć kończyn. Ale każdy kij ma dwa końce 🙂 jest gorąca za darmo ….. można gotować w niej jajka, co czynią miejscowe przekupki i te ugotowane w specjalnych koszyczkach jajka sprzedają ( klienci główniej Chin, oni lubią dużo jajek :-)).
Jedziemy dalej. Krajobraz zmienia sie z górzystego na bardziej płaski. Pojawiają sie uprawy ryżu. Na drodze normalny tajski trafic czyli jedzie wszystko co potrafi sie toczyć. Na pojazd zabieramy wszystko co sie da i ile sie da 🙂
Tu kilka słów o naszym kierowcy – mister Bean ( jak go przedstawiła Nana ). Wyobrażam sobie, że teraz macie przed oczami juz Jasia Fasole, poczciwego ale fajtłapę i pechowca, ale nic mylnego 🙂 – nasz kierowca to okaz rasowego tajskiego drajwera. Nie jest mu obce wyprzedzanie na trzeciego, wpychanie sie to z prawej to z lewej strony do ciagu aut, trąbienie ( dla zasady ), wyprzedzanie na podwójnej ciągłej i ścinanie zakrętów. Zauważyłem pewną zależność. Ograniczenia prędkości traktuje jako niezobowiązującą sugestię i przekracza je dwukrotnie. Nie … on nie jest wariatem, jest zawodowym kierowcą i jeździ jak każdy tutaj 🙂 policyjne check pointy nie robią na nim żadnego wrażenia 🙂 Podróż jako fascynujące, trzymające napięcie i wytwarzające mnóstwo adrenaliny przeżycie mamy na gratisie 🙂
Dojeżdżamy do Chiang Rai – tutaj do zwiedzania jest tylko jedno miejsce – White Temple (Biala Świątynia). Nie jest to żaden zabytek, lecz wybudowana 20 lat temu oryginalna świątynia. Wybudował go wraz z kilkudziesięcioma zapaleńcami, jeden ze sławniejszych tajskich artystów, niejaki Ajarn Chalermachal. Przyświecała mu idea aby świątynia była najwspanialsza i inna od wszystkich. Inna jest bo jest biała w przeciwieństwie do wszystkich w których dominuje kolor złoty. Jak mówi autor – kolor biały ma symbolizować skromność Buddy. Wszystkie rzeźby sa pokryte malutkimi lusterkami co symbolizuje zaś wielka mądrość Buddy – nie komentuję – nie wiem. Ludzi odwiedzających jest bardzo dużo. Zwiedzamy główny budynek i jedziemy dalej na północ w stronę granicy.
Aha wg kalendarza tajskiego mamy rok 2560 co zauważyliśmy na biletach 🙂
Na przedmieściach granicznego miasta Mae Sai mamy lunch. Typowy tajski bufet – makaron, ryż, curry, kurczak, różne zupy i desery. Nawet OK. Dojeżdżamy do granicznego mostu, który oddziela Tajlandię i Birmę. Właściwie, obecna nazwa Birmy to Myanmar i tak powinienem to opisywać ale Birma jakoś łatwiej wchodzi 🙂
Tak za bardzo nie wiem po co tu przyjechaliśmy – Nana mówi, ze do Birmy trzeba wizy i nie wejdziemy ale zdjęcie mostu można zrobić. Ja wiem … nic specjalnego ta granica. Tłumy przyjeżdżające w prawo i w lewo, mrówki przenoszące z jednej strony na druga wszystko co sie opłaca. Typowy obraz azjatyckiej granicy.
Jedziemy jakieś 30 km do „złotego trójkąta” czyli golden triangle. Jest to dość słynne miejsce na pograniczu Tajlandii, Birmy i Laosu słynące wcześniej z produkcji opium i szmuglowania wszystkiego co sie dało. Teraz to taka atrakcja turystyczna. Rzeką graniczna jest tu Mekong i po tej, dość szerokiej juz w tym miejscu rzece, mamy krotki rejs z postojem „na zakupy” po drugiej stronie – w Laosie. Nana opowiada jak tu kiedyś kwitła produkcja opium ( teraz Birma to czołowy producent amfetaminy ), jak powstały tu kasyna po stronie birmańskiej i laotańskiej. W Tajlandii hazard jest zabroniony to chłopaki łódką przez rzekę na partyjkę black jacka wyskakiwali 🙂 Zatrzymujemy się po stronie laotańskiej i mamy 45 minut na zakupy. To jest o 40 minut za dużo. Na tym bazarku królują słabego rodzaju podróbki torebek, okularów, pasków, chustek i innych rzeczy. Jest tez znana lokalna whiskey Laolao z wężami, jaszczurkami, skorpionami i innymi spreparowanymi karaluchami, które jak widnieje na etykiecie – pite 2 razy dziennie utrzymają męski organizm w wspaniałej kondycji 🙂 Ogólnie lipa i szkoda raczej czasu na to. Obrazu smutku tego miejsca dopełniają żebrzące dzieciaki i to już gdzieś dwulatki w górę. Jedynym plusem to fakt, że postawiliśmy nogę w Laosie 🙂
Zachodzi słońce. Ruszamy w drogę powrotną. Zajmie ona około 4 godzin. Po drodze była jeszcze przerwa na rozprostowanie nóg. 🙂 Docieramy szczęśliwie do hotelu. Jest 22:30.
No chyba nie do końca jesteśmy z tej wycieczki zadowoleni. W ocenie jakość – cena to taka 3ka i to bez plusa. Zbyt męcząca, zbyt długa. Całkiem fajna ta Biała Świątynia ale bez sensu ten targ w Laosie. Nie będziemy rekomendować tej trasy. Informacyjnie dla zainteresowanych to koszt tej wycieczki to 1000 THB za osobę co daje około 115 PLN.
Jutro nowy dzień, nowe przygody i wyzwania przed nami 🙂 zapraszamy o zwykłej porze czyli wieczorem czasu polskiego 🙂
Kope lat juz minelo od Chiang Mai, Chiang Rai i granicy szmuglu narkotykow. Bylem tu juz 2 razy.
Dojazd do Chiang Mai byl sypialnym 1st Class z Bangkoku. Najpiekniejsza trasa kolejowa w Th (od wschodu slonca).
Pamietam tylko, ze jechalismy z Chiang Mai do Golden Triangle prywatnym starym sportowym Datsunem z 70-tych lat z kierowca. Takie Datsuny scigaly sie zawsze po gorach w Hong Kongu na filmach z lat 70-tych z Bruce Lee. Ten kierowca chyba w tych filmach ze swoim Datsunem gral jako kaskader. Adrenalina w drodze byla mocna ale bylismy w mig tam. Na brzegu staly takie stateczki jak wasz albo male power-longtail-speed-boat . To takie male speedlongtaile na dwie osoby i drivera z tylu jak na 007 z Rogerem Moorem. To bylo przyspieszenie jak w bolidzie F1, sciagalo skore z policzkow. Taka motorowa mozna sie bardziej bylo posunac w glab Burmy, jakby strzelali to bylby szybki wypad. Po tym bylo podziwianie brzegowych wiosek i tubylcow i ladowanie na malej wysepce w Laosie. Dostalismy vizy, choragiewki z Laosu i byl pobyt na wysepce, a na koncu morderczy sprint do Th.
Po tym w drodze powrotnej juz nas kaskader nie ruszal. Byly tez gorace zrodla i farma z wezami.
Tam trzymalem pierwszy raz kobre w rekach. Inna kobra strzelila mi z klatki z odleglosci 5 metrow w twarz jadem bo ja napastowalem. Trafila prosto w oko ale mialem na szczescie okulary.
Zaliczylismy ten hardkorowy Golden Triangel ale bardziej hardkorowo tam jest jak sie jeszcze wieczorem z tamtejszymi gangsterami w kasynie w pokera gra.
Takie Datsuny jak opisłąeś to nie wiem czy w dalszym ciągu nie jeżdzą jako taxi w Hong Kongu (takie czerwono czarne chyba „państwowe”) 🙂
No z Twojego opisu wynika, że kiedyś to było super miejsce. Teraz to komercja.