🇺🇸 USA i Karaiby 2024 – Dzień 1 – Przez Zurich do Miami ✈️✈️✈️
Noc była krótka raczej bo to człowiek przed podróżą nie do końca jest w pełni zrelaksowany i różne jeszcze myśli po głowie chodzą. Czy wszystko spakowane, czy o niczym nie zapomnieliśmy, czy o wszystkim pomyśleliśmy. Tak też było tym razem. Obudziłem się o 4tej rano, gdy pobudka była zaplanowana na 5:00. Za oknem szarówka ale nie widać wschodzącego słońca, raczej stalowo szare chmury się przebijają. Sprawdzam więc pogodę – burze nadchodzą od południowego zachodu. Na razie jeszcze nie pada, ale na radarze pogodowym nie wygląda to optymistycznie. Ruszamy kilka minut po 6tej – kierunek podkrakowskie Balice. Zostawiam samochód na pobliskim parkingu a w międzyczasie dojeżdża Aga i Maciek. Jesteśmy w komplecie więc.
O 7:25 zaczyna się checking. Czekamy w kolejce ok. 30 minut i już pozbawieni naszych dużych walizek i z kartami pokładowymi w rękach idziemy na kontrolę bezpieczeństwa, która poszła sprawnie i już po kilkunastu minutach wznosimy toast za udane wakacje.
Nasz samolot przyleciał już z Zurichu i po krótkim postoju jest gotowy do przyjęcia pasażerów. Wszystko planowo. Jesteśmy w pierwszej grupie, która dociera do samolotu na 15 minut przed planowym odlotem. Wychodząc z autobusu widzimy, że od zachodu nadciągają bardzo ciemne chmury i wzmaga się wiatr. To nie wygląda optymistycznie. Tyle co weszliśmy do samolotu, pojawiła się ściana deszczu. Obsługa w pośpiechu zamyka drzwi i informuje, że wszelkie prace na płycie lotniskowej zostają przerwane na czas opadów i burzy. Nie wiadomo ile to potrwa ale takie sa przepisy. Czekamy w naszym A220-300 linii AirBaltic, która operuje z Krakowa do Zurichu w imieniu SwissAir. Samolocik nowy i nowoczesny.
Po pół godzinie ulew ustaje i zaczyna sie ruch na lotnisku. Niebawem podjeżdża autobus z pozostałymi pasażerami i w sumie z 45 minutowym opóźnieniem startujemy w kierunku Szwajcarii. Jest trochę niepokoju, gdyż planowo mieliśmy na przesiadkę w Zurichu 2 godzina a teraz ten czas skurczył się już do godziny i piętnastu minut. My pewnie zdążymy ale czy nasze walizki zdążą? Pewnie dowiecie się na końcu tego wpisu, gdy dojdę do opisywania czasu po wylądowaniu w Miami.
Póki co, lądujemy szczęśliwie ale dość twardo w Zurichu i w miarę sprawnie podjeżdżamy do rękawa w terminalu A. Mamy godzinę i 10 minut do odlotu samolotu do Miami. Sprawdzamy, gdzie czeka na nas ogromy B777-300ER i wychodzi, że jest to terminal E ….. który jest po drugiej stronie lotniska. Szybkim krokiem, kierując się za strzałkami docieramy do ogromnej kolejki ludzi, którzy wszyscy chcą się dostać na terminal E. Jakiś ogromny zator powstał i lekki niepokój o to czy my do samolotu dotrzemy na czas nas pochwycił. Kolejka nie rusza się nawet na początku ale z biegiem upływu minut, powoli, powoli się zaczyna przesuwać i w sumie straciliśmy ok. 20 minut aby dotrzeć do ruchomych schodów, które zawożą nas dwa piętra niżej do kontroli paszportowej. To zamieszania trochę, gdyż kierują nas do bramek automatycznych ale Zuzia jest poniżej 18 lat i nie przejdzie. Koniec końca, Aga i Maciek idą na automatyczną kontrolę, my z Zuzią dostrzegamy kilka punktów pograniczników, które sa mniej oblężone i unikamy stania w dłuższych kolejkach. Jak domyśliliśmy sie, z terminalu A do E prowadzi tunel w którym operuje automatyczna kolejka, która komunikuje oba, oddalone o kilometr albo dwa zespoły budynków. Chwila, moment i dojeżdżamy do terminalu E. Nasza bramka to E22, która jest umiejscowiona na samym jego końcu. Czeka nas kilkusetmetrowy spacer. Czasu do odlotu zostało już niewiele,gdy docieramy do kolejnej już kontroli. To kolejna kontrola paszportów dla osób wylatujących tylko do USA. Zuzia poszła na bok do kontroli szczegółowej a my już do kolejki przed gejtem E22. Zuzi kontrola to taka wyrywkowa była, związana z narkotykami. Zaraz do nas dołącza i po kilkunastu minutach oczekiwania przed bramką, wchodzimy na pokład Boeinga. Boarding idzie sprawnie, ale czekamy jeszcze na kilku pasażerów tranzytowych i z blisko półgodzinnym opóźnieniem startujemy w 10cio godzinny lot do Miami. Samolot jest pełniuteńki, nie ma ani jednego wolnego miejsca. Kapitan obiecuje, że nadrobi opóźnienie i w Miami będziemy punktualnie o 17:00 czasu lokalnego czyli o 23ciej czasu polskiego. Lecimy na początku nad Francją i dalej opuszczamy Europę wlatując nad Ocean Atlantycki.
Po ok. 2h, obsługa serwuje ciepły posiłek. Do wyboru wegetariański ryż z warzywami i kurczak z makaronem. My wchodzimy w kurczaka, który jest lekko przesolony, ale głodni jesteśmy to akceptujemy te niedogodność. Dalsze godziny lotu to próba przespania sie, oglądanie filmów lub słuchanie muzyki, sprawdzanie ile jeszcze zostało tego lotu do Ameryki. Czas upływa bardzo wolno a siedzenie boli coraz bardziej, gdyż fotele nie należą do tych najwygodniejszych a i miejsca na nogi wyjątkowo mało. W połowie drogi obsługa serwowała lody czekoladowe i znowu napoje.
Na jakieś 2h przed lądowaniem w Miami przelatujemy centralnie nad Bermudami. Jest to czas także na ostatni poczęstunek na pokładzie. Obsługa serwuje ciasteczka na słodko i mini tartę z warzywami na ciepło i oczywiście wodę, napoje i drinki.
Kapitan jak obiecywał, dotrzymał słowa i odrobił spóźnienie. Lądujemy bezpiecznie na ogromnym lotnisku w Miami o 17:05 czasu lokalnego. Zachmurzone i pada jak z cebra.
Przechodzimy kontrolę paszportową i emigracyjną. Kilka standardowych pytań – jaki jest cel wizyty, kiedy wracamy i już idziemy po nasze walizki z nadzieją, że leciały z nami. Pomimo, że jest już ponad godzina po przylocie to żadnych walizek jeszcze nie ma. Z głośników proszą o cierpliwość i tłumaczą warunkami atmosferycznymi. Po 2 godzinach od przylotu wyjeżdżają pierwsze walizki. Na szczęście nasze sa, odnajdujemy je na karuzeli i idziemy w kierunku terminala transferowego bezpłatnych busów do okolicznych hoteli. A tych jest w najbliższej odległości od lotniska kilkadziesiąt. Do większości oferowany jest właśnie bezpłatny transport do i z hotelu. Nasz hotel nazywa sie Hone2 Suites South Blue Lagoon. Musimy jeszcze powiadomić hotel, że już jesteśmy aby taki busik wysłali. Dzwonimy z telefonu przygodnego pracownika lotniska bo moja karta SIM którą kupilem na USA jeszcze w Polsce odmówiła współpracy. Po jakimś czasie przyjeżdża busik i zabiera nas do hotelu.
Tu niemałe zamieszanie bo padł system. Jakoś udaje się dostać pokoje i już o 21szej czasu lokalnego co daje 3cią nad ranem czasu polskiego kładziemy się spać.