🇻🇳 Wietnam 2022 – Dzień 4 – Szalony autobus do Da Lat 🙈🚌🙈

Witamy w kolejnym dniu. Zanim opowiem co działo sie dnia dzisiejszego, mały update do wczorajszego jeszcze. Nie poszliśmy jednak spać wcześnie choć byliśmy zmęczeni bardzo po wycieczce, bowiem o 15tej czasu polskiego, czyli o 20tej tutejszego, Agnieszka broniła swojej pracy licencjackiej i czekaliśmy na wieści od niej jak jej poszło. Tak koło 21szej zadzwoniła sie i pochwaliła dyplomem i obroną na 5 z wyróżnieniem 👏👏👏👏 Brawo !!!

Uczcimy to na pewno zaraz tylko jak do nas doleci 7go lipca do Hanoi.

A co dzisiaj? Kończymy naszą przygodę w Sajgonie i przenosimy sie w góry do Da Lat. Ale o tym później, bo wpierw śniadanie było. Dziś nie jedliśmy w hotelu ale dwie przecznice od niego w barze/restauracji/jadłodajni (trudno określić, ale jedzą tam miejscowi głównie). Ja bym to nazwał krótko -„ wyspecjalizowane miejsce otwarte od świtu do nocy podające zupę Pho w różnych odmianach”😂😂😂😂. Odkryliśmy ten bar dzień wcześniej i zauważyliśmy, że on zawsze jest full miejscowych, zero białasa. A w Azji to bardzo dobry znak i sugestia – zjedz tu👍🍜

Odmian zupy Pho jest kilka, ale to wynika tylko z tego, jakie mięso do niej jest dodane. Dziewczyny zamawiają Pho Nam (z ugotowaną wcześniej wołowiną) a ja Pho To Dac Biet (miks wszystkich rodzajów mięs jakie na zdjęciu). Lokalsi nie mogą się mylić – wywar poezja, mięska o rożnej teksturze i tłustości, makaron sprężysty, zioła chyba w pięciu odmianach. Ja się nie dziwię, że oni jedzą te zupy od rana do wieczora :). A lokal jest TUTAJ. Nie wiem czy pisałem w kwestii cen wcześniej. Przelicznik jest 100 000 dongów (VND) to ok 20 PLN. Ceny więc przystępne ale z tych wyższych za Pho. Widzieliśmy gdzieś wcześniej ceny od 50tysi.

Z pełnymi już brzuszkami idziemy na kawę. Zaraz obok naszego hotelu jest kawiarnia (sieciówka) Highlands Coffee. Zamawiamy różne kawki i delektujemy sie ich smakiem a musicie wiedzieć, że mają tu dobre i mocne kawy. Wietnam jest drugim na świecie producentem kawy (po Brazylii).

Wracamy do hotelu i pakujemy się. O 11:00 zamawiam Graba i jedziemy na pobliski dworzec autobusowy skąd wyruszymy w drodze do Da Lat. Zapomniałem napomknąć, że wczas rano podał dziś deszcz i temperatura jest teraz sporo niższa (ok. 28C) to na podróż w sam raz. Na ten odcinek naszej Wietnamskiej trasy wybrałem autobus z miejscami do leżenia. Za trzy osoby zapłaciłem jeszcze w Polsce kupując przez serwis 12go.com coś lekko ponad 48$. Wyjazd mamy o 12:00 a planowany przyjazd do oddalonego o 300km Da Lat jest na 19:00.

No co dworzec autobusowy jak się patrzy 🙂

Jest kasa 😃

Jest poczekalnia i gastro 😃

Jest cześć cargo 😃

Jest też kapliczka 😂😂😂

Zamieniam mój wcześniej wydrukowany vaucher na bilet. Pani w kasie łamanym angielskim rzuca – łajt. No to wait-ujemy do 12:00 ale zero naszego sypialnego autobusu. Minęła 12ta to postanowiłem sie zapytać w kasie gdzie nasz bus. I to był dobry pomysł, bo pojawił się chłopak który coś tam po ang kumał i zaraz rzucił aby brać walizki i za nim szybko. Aha, będzie draka pomyślałem, ale chociaż jest on i wszystko nam powie co jest grane. Myliłem się, on nas zostawia przy jakimś małym busiku pod opieką innego pracownika i ucieka do biura.

Na szczęście, na szczęście ten drugi był biegły w Google translatorze i szybko wypisuje, że tym busikiem podjedziemy do właściwego autobusu, którego tu przecież nie ma (bo skąd by miał tu niby być, przecież to dworzec autobusowy jest – ironia 😂🙈😂), obkleja nasze bagaże naklejkami z numerami siedzeń, każe wsiadać szybko bo przecież spóźnieni już jesteśmy😂 Wsiadamy ……. i czekamy jeszcze 15 minut na innych. He,he witamy w Azji😂😂😂. Busik w końcu dowozi nas do dużego autobusu który zaparkowany jest ok. 2km dalej przy szerszej drodze. Wsiadamy (obuwie się obowiązkowo ściąga), mamy miejsca w pierwszym rzędzie tego 34 miejscowego autobusu. Tak jak wspomniałem, ma on tylko miejsca leżące znajdują się w trzech rzędach (po bokach i w środku) a te rzędy są piętrowe. Na szczęście nasze „koje” są na parterze i nie musimy sie wspinać na górę. Niespodzianka, nawet na długość się mieszczę ale już na szerokość to azjatycki size (ok. 50cm). Jedzie się komfortowo – jest wifi, telewizorek, gniazda do ładowania urządzeń mobilnych oraz zasłonki, aby się oddzielić od korytarzyka.

Ponad godzinę wyjeżdżamy z Sajgonu, najpierw w kierunku wschodnim a potem już bardziej na północny wschód.

Gdy kończy się tzw. dwupasmówka i zaczyna sie ruch po jednym pasie z szerokim poboczem, zaczynam pojmować po co była na tym niby dworcu ta kapliczka. Pamietam jeszcze czasy kiedy w PL główne drogi były tej szerokości i jak niebezpiecznie jeździło sie wtedy. Wyprzedzanie na trzeciego, nagminne przekraczanie prędkości było standardem. Proszę państwa, to było przedszkole w porównaniu do tego co wyczynia nasz kierowca. Wyprzedzanie na trzeciego? Co w tym złego – linia środkowa jest jego pasem ruchu, wyprzedzanie na trzeciego ale pasem awaryjnym ?- to chyba normalne. Start na czerwonym świetle, ale żeby wyprzedzić jeszcze kilka samochodów grzecznie czekających na zmianę i żeby wjechać na skrzyżowanie jak sie właśnie zmienia na zielone? Szacun na dzielni. Horror a weźcie pod uwagę, że tu jeszcze setki skuterów jadą po prawej i po lewej stronie a ten tylko trąbi aby zjeżdżali. Na początku sie nawet chciałem zapiąć w pasy ale ……… pasów nie ma.

I tak sobie mijamy pola, miasteczka, uprawy aby w połowie drogi zajechać na posiłek – jest 16:15 to jedziemy już 4 godziny. Kilka kilometrów przed tym parkingiem gdzie zatrzymują sie na przerwę autobusy tej firmy, zaczyna kropić by po chwili ten kapuśniaczek zamienił się w sporą ulewę. Na szczęście, wyjście z autobusu jest pod dachem i nie mokniemy. Mamy pół godziny (chyba). Nawet miałem przygotowanego translatora aby kierowcę zapytać o długość postoju, ale pierwszy ruszył do kibelka i tyle go widzieli.

Coś tam kupujemy do jedzenia bacznie obserwując nasz autobus czy czasem nie odjeżdża.

Zaraz za postojem zaczyna się droga zwężać i wjeżdżamy w góry. Tak na pierwszy rzut oka wielkością i kształtem przypominają nasz Beskid Śląski. Droga węższa i bardziej kręta a my pod górę jedziemy. Korek sie robi bo ciężarówki muszą zwolnić bo przecież załadowane jadą. Nasz kierowca do repertuaru swoich popisowych numerów dorzuca wyprzedzanie kolumny w ciemno, tzn. jedzie lewym pasem ciągle trąbiąc żeby go wszyscy słyszeli i w przypadku pojawienia sie jakiegoś pojazdu jadącego z góry na czołówkę, wpycha sie na chama w te jadącą powoli kolumnę – masakra.

Trochę sie potem wypogadza to znaczy przestaje padać deszcz. Zaczyna się robić zmrok, w końcu zapada noc, mija godzina 19:00 czyli planowy przyjazd do DaLat a my jeszcze trochę mamy do przejechania. W końcu dojeżdżamy na 19:55. Prawie godzina spóźnienia ale co tam. Po takiej przejażdżce to jest nieważne, ważne że dojechaliśmy 🙈🙈🙈. No tak ale “dworzec autobusowy” w DaLat też niczego sobie i też kilka km od centrum. Z pomocą translatora zostałem poinformowany, że będzie busik który zawiezie nas do hotelu. Z nim też były przejścia ale tego już Wam oszczędzę. O 20:30 meldujemy się w hotelu Kings Hotel DaLat, który usytuowany jest praktycznie nad samym brzegiem jeziora, które to ma centralne położenie w tym mieście.

Jeszcze tylko wychodzimy na małą przegryzkę na ulicę. Taka lokalna pizza na papierze ryżowym. Dostajemy ją zawinięte w zapisane kartki z zeszytu szkolnego. Oba matematyka 😂😂😂

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.