🇿🇦 RPA 2020 – Dzień 2 – Witamy w Joburgu ✈️😄🥂💃🏻
Obudziłem się z nogami Zuzi na swoich kolanach po jakiś 5h snu. Samolot nie był do końca wypełniony. W naszym, środkowym rzędzie, był jeden fotel wolny i Zuzia skrzętnie to wykorzystała kładąc się na dwóch a nogi na mnie 😄 Przelecieliśmy już trochę i jesteśmy już pod równikiem a do końca lotu zostało około 3h.
Na 90 minut przed lądowaniem, załoga serwuje śniadanie. Standardowe. Jajecznica, bekon, jakieś tam dżemiki i bułeczki. Gdy samolot zaczął obniżać już swój lot, zbliżając się do JHB, zauważyłem, że przebijamy się przez wiele warstw chmur. Halo – jakie chmury, jesteśmy nad RPA gdzie teraz jest lato! Gdzie słońce i niebieskie niebo ? Gładkie lądowanie na mokrym pasie na międzynarodowym lotnisku O.R. Tambo. Pada deszcz ! Tego się nie spodziewaliśmy jak i wielu rzeczy jakie wydarzyły się w przeciągu ostatnich kilkunastu godzin 😂 Na domiar złego, samolot nie dokuje do rękawa, lecz zatrzymuje się na płycie lotniska czyli do terminala autobusami 😀
W budynku najpierw trafiamy do kontroli paszportowej. Jest spora kolejka ale idzie dość sprawnie. Po dwudziestu minutach odbieramy z karuzeli nasze bagaże. Tak jak pisałem wczoraj, widzieliśmy je jak były pakowane na naszego samolotu z Amsterdamu do Monachium więc spodziewaliśmy się, że dolecą z nami do Johannesburga także 😁😁😁
Idziemy na główna halę ogarnąć jakaś kartę SIM aby korzystać z internetu. Jest tu kilka punktów, gdzie można kupić takie usługi. My wybieramy znany Vodafone. Za 400 ZAR mamy 3GB internetu oraz kilkadziesiąt minut rozmów. Obsługa sprawnie montuje kartę do telefonu i aktywuje usługę. Tu kilka słów o walucie w RPA. Posługują się tu Randami (skrót to ZAR). Wszystkie ceny jakie będę podawał będą właśnie w ZARach, a taki prosty przelicznik na PLN to 4:1. Czyli w przybliżeniu, 400ZAR jakie zapłaciłem za internet to ok. 100PLN. Banknoty są ciekawe. Na jednej stronie zawsze Mandela na drugiej głowa jednego z charakterystycznych dla RPA zwierząt. Mamy wiec banknoty z nosorożcem, bawołem, słoniem, lwem i ten najwyższy nominał – 200ZAR z gepardem. W potocznym życiu tutaj, często mówiąc o kwocie za coś, używa się określenia zwierzęcia odpowiadającego jakiemuś banknotowi właśnie. Na przykład, że coś kosztuje „one lion” , czyli 100ZAR 😄😄😄
Idziemy do wypożyczalni samochodów i odbieramy naszą maszynę. Miał być 7-osobowy Nissan NV200 a jest Honda. Też 7-osobowa ale jakby mniejsza od tego Nissana. Ale innego nie mamy ( … i co nam Pan zrobisz 😄😄😄 cytując klasyka) a to ta sama grupa wielkościowa pojazdów a na voucherze jest napisane „NV200 or similar” Z trudem pakujemy się do niego w sześć osób wraz z naszymi walizkami i ruszamy powoli do hotelu. Powoli – dosłownie, bo tu ruch lewostronny czyli kierownica po prawej stronie, odwrotnie niż w PL. Trzeba się przyzwyczaić i dostosować. Z tego zaaferowana całą sytuacją nie zrobiłem zdjęcia naszej „limuzyny” (nadrobię jutro 😂😁😂).
Po 35 minutach, z lekkimi przygodami, dojeżdżamy do naszego hotelu w dzielnicy Sandton. „Lekkimi przygodami” – bo Google maps poprowadziło nas drogą przez dzielnicę murzyńskich slumsów Alexandre – miejsce, gdzie nie powinnismy się znaleść. Ale wszystko w porządku. Sandton to już inna bajka a nasz hotel Sandton Sun to high top i takiej luksusowej akomodacji się naprawdę nie spodziewaliśmy 😀😀😀 Tez nie było jeszcze czasu na więcej zdjęć. Na razie to jedno z otwartego po dach lobby.
W hotelu bardzo szybki program „odświeżenie” i już jeździmy do domu Oli, który mieści się w sąsiedniej dzielnicy Bryanstone. Tu oprócz Agi, która przyleciała wczoraj, czeka na nas istne party i zaraz po serdecznych przywitaniach i welcome drinkach, zasiadamy w ogrodzie do ogromnego i suto zastawionego w lokalne potrawy stołu 🥘🥩🥗
Powiem Wam, przepyszności !!! Lokalna baranina, wołowina, jarzynki, owoce i słodkości. Wszystko super, mnnnniaaaammmm 😂😀😂😀😂
Do późnego wieczora biesiadujemy i rozmawiamy wspólnie, ale zmęczenie po długiej podróży daje się we znaki. O 19:30, już po zmroku, wracamy do hotelu na zasłużony odpoczynek. Jutro zaczynamy dzień o 10:30. Ola przyjeżdża po nas i jedziemy wpierw do Soweto do domu i muzeum Nelsona Mandeli. Co po tym, zobaczymy ale jak Ola mówi – nie będziemy się nudzić 😀😀😀
Tyle dobrego że tym razem obyło się bez Jet laga.
Stół rzeczywiście na bogato zastawiony, aż ślinka cieknie!
Tak, tylko godzinka różnicy czasowej jak u nas czas zimowy. Po za tym okresem nie ma żadnej różnicy. Objedliśmy się jak świnki 🙂