⛩🇯🇵⛩ Japonia 2019 – Dzień 7 – ⛩Fushimi Inari⛩, Kinkaku-ji 🏯i targ Nishiki 🍢
Prawie zaspaliśmy dzisiaj 😄 (jak to brzmi – zaspać na urlopie 😂😂😂). Ogarniamy się jednak szybko i raz – dwa idziemy na śniadanko. W tym hotelu talerze mają 9 przegródek i wybór produktów jest większy. Dziś stworzyłem taką kompozycję 😀Na dworze pada od rana i jest dylemat – co robimy?. Czasu trochę szkoda na siedzenie w hotelu. Na szczęście lekko się przejaśnia. Bierzemy parasole i kierunek dworzec kolejowy. Jedziemy do Fushimi Inari. To najbardziej charakterystyczne miejsce w Kioto znane z wielu, pomarańczowo-czerwonych bram torii. Gdy dojechaliśmy na miejsce, po deszczu już nie było ani śladu, przyświecało słoneczko.Cały ten kompleks świątynny poświęcony jest Inari – bogini ryżu. Ryż jest w Japonii kojarzony z bogactwem, powodzeniem w biznesie a Inari jest również patronką herbaty, sake, płodności i lisów.Posłancem bogini Inari jest lis, przedstawiany często z kluczem (do spichlerza) lub diamentem w pysku. Jego postać odnajdujemy w licznych rzeźbach w kompleksie świątynnym.
Ponieważ Inari jest boginią powodzenia w biznesie to te wszystkie tak charakterystyczne torii zostały ufundowane przez mniej lub bardziej bogatych przedsiębiorców i podarowane patronce w intencji pomyślności w biznesie. Koszt takiej bramki to zakres 400 000 do miliona jenów (w zależności od wielkości). Bramki Torii w Fushimi Inari ciągną się przez blisko 4 kilometry. Jest ich kilka tysięcy.
Jesteśmy trochę późno i tymi „tunelami” z torii wędrują już dziesiątki podobnych nam turystów, ale nie jest jeszcze tak źle. Im wyżej tym „towarzystwo” się wykrusza.Dochodzimy do połowy góry, gdy zaczyna padać i to taka ulewa jest, że prawie nasze parasole przesiąkają. Pod górę w deszczu, przy 33C oraz 90% wilgotności to nie jest już przyjemność i decydujemy się na powrót. Gdy jesteśmy już na dole znowu wychodzi słońce. Kupujemy lokalne pamiątki i kierujemy się w stronę przystanku kolejowego JR (taki nasz PKP). Po drodze widzimy na jednym straganie grillowane wróbelki (raczej biedne elemelki). Japończycy kupują te „lizaczki”, inne nacje patrzą na to z obrzydzeniem i politowaniem dla zwierzątek. Co kraj to obyczaj.Pociągiem dojeżdżamy do Kioto Central i przesiadamy się do autobusu, który zawiezie nas do Kinkanu-ji czyli Świątyni Złotego Pawilonu.
Jest to pokryta złotem świątynia zen. Nie jest oryginalna, bo pierwotny budynek z 1397 roku płonął kilkukrotnie (ostatni raz w 1950). Obecny wygląd to rekonstrukcja z 1955 roku a pokrycie złotem miało miejsce w 1987.
Jest to chyba naczęściej fotografowany budynek w Kioto, który jest także jako jedyną budowla w tym mieście wpisaną na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Bileciki po 400¥ (ale za to ładne), zwiedzanie proste i przyjemne zajmuje nam 45 minut.Idziemy znowu na przystanek autobusowy. Dziś sporo jeździmy autobusami. Nie ma żadnych problemów z nimi. Trzeba tylko pamiętać, że na przystanku ustawia się ogonek i każdy czeka w kolejce. Wsiada się środkowymi drzwiami a wysiada przednimi. Jeżeli nie masz jakiegoś biletu okresowego to przejazd (bez znaczenia ile przystanków) kosztuje 230¥ (dzieci 120¥). Płaci się w automacie u kierowcy przy wysiadaniu odliczoną kwotą i nie wydaje reszty. Jak masz przy sobie tylko monetę 500¥ lub banknot 1000¥ to zapomnij o reszcie 😄 Jaka trasa, jaki numer autobusu, ile przystanków, kiedy odjazd, gdzie się przesiąść – Google Maps 😀 i naprawdę działa to tu rewelacyjnie.
Autobus linii 12 zawozi nas w rejon Nishiki gdzie jest umiejscowiony słynny market. Chcemy zobaczyć to miejsce o którym wszystkie przewodniki piszą, że koniecznie do zobaczenia w Kioto. Wcześniej jednak jemy późny lunch. Dziś wybiera Aga – jemy okonomiyaki. To rodzaj smażonych na blasze placków składających się z wielu składników – mięsa, makaronu, warzyw, ryb, owoców morza i innych. Polane sosem czy posypane płatkami suszonego bonito. Jednego bierzemy z wieprzowiną, drugiego z krewetkami i jeszcze jeden z warzywami. Zuzia dodatkowo pierożki gyoza. Restauracja nazywa się Nishiki Warai i jest w bezpośrednim sąsiedztwie targu Nishiki.Targ Nishiki jest długi ale wąski. Jednym słowem bardzo wysoki, zadaszony korytarz. Ciągnie się chyba z 400m. Odwiedzających jest sporo. Sklepiki po prawej i lewej stronie. Dużo street foodowych kraników i sklepików z pamiątkami ale także miejsc, gdzie można kupić ryby i owoce morza, kosmetyki, czy innego typu żywność.Na próbę organoleptyczną poszedł 😁 japoński węgorz – w smaku nie dorównuje naszemu nawet. Suchy i chudy (nie wiem co to ten niebieski kolor – jakiś błąd iphona)Oraz malutka ośmiorniczka, która ma w głowie przepiórcze jajko 😀 Ona akurat była pyszna.Po tych doświadczeniach kulinarnych wracamy do hotelu autobusem. Po kilku dniach w podróży mamy już trochę prania. W hotelu jest wydzielone miejsce z pralkami na monety. Próba prania po raz pierwszy. Pisze „próba” bo opisy w japońskim i nie wiemy co z tego wyjdzie 😁Pranie się udało ale chyba program nie dodał proszku 😀😀😀😀😀
Tokio to betonowa dżungla, aż dziw, że się to miasto pod tym ciężarem betonu nie zapadnie. Moze dlatego tam maja tyle trzęsień ziemi. Parki to na kwitniecie wiśni są ciekawsze ale jeszcze gole i trudno na te kwitnące wiśnie się tam załapać. Jak jest zieleń to może lepiej. Pociąg dawał wczoraj strasznie szybko i strasznie głośno, ja bym się bal ale chyba adrenalina była co? Jedzonko wczoraj mieliście super i nawet was w separatce dla Yakuzy posadzili, no no. Mięsa Kobe nie było? Chyba Yakuza przed wami tam była i wszystko zjadła albo posyłają wszystko do Singapuru. To musicie jeszcze zaliczyć. Dzisiejszy targ żywnościowy był też dobry. Najlepiej wszystkiego tam popróbować i nie chodzić do restauracji.
Fajne zdjęcia. Tokio z góry fajnie ująłeś i widoczność była super.
Milej Podroży
Cały transport publiczny jest tu doskonale zorganizowany a shinkanseny naprawdę zasuwają. Na początku myślałem, że to jeden może kilka takich pociągów jeździ po Japonii ale nie jest ich kilkadziesiąt. Na samym dworcu Tokio Central w chwili kiedy odjeżdżał nasz, na tablicy widniały zaplanowane na najbliższa godzinę chyba z 8 pociągów. Wołowiny Kobe w tej restauracji nie mieli nawet w menu ale ta co jedliśmy to wagyu A5 i według internetu nie różni się praktycznie od Kobe. Kobe to inna rasa krowy i marketing.
Wydawało by się że Japonia to taki high-tech kraj. A tu widać silne przywiązanie do tradycji i tożsamości. Czy z perespektywy europejczyka jest to ciekawy kraj do życia czy też może zupełnie nam obcy?
Trip przygotowany jak zwykle perfekcyjnie 🙂
To bardzo dobre pytanie czy to kraj do życia dla Europejczyka. W sumie nie jestem na nie w stanie odpowiedzieć po kilku dniach. Mnie, gdybym miał tu żyć, tak na „pierwszy rzut oka”, podobałaby się ten porządek i ład. Lubię jak wszystko jest poukładane i dobrze zorganizowane. Czytając jednak blogi ludzi którzy tu mieszkają na stałe czy czasowo, pracują tutaj to obraz Japonii jako kraju do życia dla gaijina (dosł. obcy, określenie na cudzoziemca) nie jest już taki różowy. Można wnioskować z ich relacji, że choćbyś perfekcyjnie mówił po japońsku, zachowywał się, ubierał się to i tak będziesz obcym bo nie myślisz po japońsku. Tu można trochę doczytać, polecam – https://wsjj.pl/gaijin-obcy/