⛩🇯🇵⛩ Japonia 2019 – Dzień 6 – Jeśli dziś jest poniedziałek to jesteśmy w Kioto
Żegnamy się z Tokio na jakiś tydzień i ruszamy „w Japonię”. O 8:00 meldujemy się na stacji kolejowej Ueno i używając już JR Passów, przejeżdżamy kilka stacji na główne Tokio skąd będziemy podróżować do Kioto. Są to godziny szczytu transportowego w dzień roboczy i każdy pociąg czy metro wyglada mniej więcej jak na poniższym zdjęciu, ale nam się udaje wsiąść do pierwszego pociągu wraz z naszymi walizkami i plecakami 😀
Na Tokio głównym mamy chwile czasu, kupujemy bento na drogę i wodę (i piwo też). Gdy wchodzimy na peron, nasz pociąg HIKARI 465 już stoi na torze. Jest sprzątany. Na 3 minuty przed odjazdem czyli równo o 9:00, otwierają się drzwi i możemy zająć miejsca. My mamy miejsca wcześniej zarezerwowane, bo w chwili kiedy wymieniałem vouchery na JR Passy, zrobiłem rezerwacje na wszystkie przejazdy. Można też, mając JR Pass nie rezerwować żadnych miejsc – są dostępne wagony bez rezerwacji. Ruszamy. Już w obrębie miasta Tokio, pociąg jedzie 200 km/h, potem przyspiesza do 285. Podróż do Kioto zabiera 2h42m. Może wyda Wam się to dziwne, że piszę „co do minuty”, ale tak tu jest. Można regulować zegarki na rozkładzie pociągów – jeżdżą co do minuty !
A bento to takie specjalnie przygotowane do podróży posiłki w pudełkach. My mamy z szogunem 😄
Wysiadamy na Kioto głównym i szybciutko przesiadamy się na podmiejski do dzielnicy Niju, gdzie mamy hotel. To trzy przystanki kolejką.
W hotelu check-in jest od 15:00. Jest 12:20 to jedziemy do pobliskiej dzielnicy, gdzie możemy zobaczyć dość popularne turystycznie miejsce – bambusowe lasy. Są to miejsca bardzo „fotogeniczne” i nic poza tym. Pstrykam kilka fotek i wracamy.
W drodze powrotnej widzimy malutki sklepik z kimonami. Wchodzimy zapytać, czy może maja małego rozmiaru yukaty dla Zuzi. Dla wyjaśnienia – yukata to taki letni rodzaj kimona, cieńszy i bardziej przewiewny niż typowe kimono. Zakładany głównie w tych gorących miesiącach jakim sierpień niewątpliwie jest. Ciężko jest się porozumieć w sklepie, bo my nie znamy japońskiego o oni angielskiego 😄. Tak na migi i z pomocą kalkulatora na którym wyświetlają mi ile mam zapłacić, Zuzia staje się najszczęśliwsza osobą – ma swoją, wymarzoną yukatę. Czyż nie wyglada rewelacyjnie ?
Ledwo zdążamy na stacje kolejową, gdy spora burza i ulewa nadchodzą. Zaopatrzeni już w parasole wracamy do hotelu. Jest 16:00. Odpoczywamy godzinkę i jedziemy do starej dzielnicy Gion. Tam można spotkać przy dużym szczęściu gejsze lub maiko (to taka uczennica na gejszę). Niestety jest już późno i ciagle pada deszcz – nici z podziwianie starego Kioto (starego ponieważ cześć dzielnicy Gion jest naprawdę historyczna). Nie widzieliśmy także żadnej gejszy – oprócz naszej Zuzi oczywiście 😂
Chodzimy trochę po dzielni ale deszcz gęstnieje i postanawiamy iść w kierunku metra. Po drodze mamy jednak bardzo dobrą, rekomendowaną mi wcześnie restauracje w której możemy zjeść najwyższej klasy wołowinę. Mam to na myśli wagyu bo kobe beef nie mają. To miejsce to Hiro Beef Kyoto. Udaje się wejść i o dziwo znajdują dla na stolik. Mamy taka małą lożę. W restauracji nie ma żadnych turystów tylko Japończycy. Asia mówi, że całe szczęście że znaleźli dla nas to „odosobnione” miejsce, bo i tak mieli przerażenie oczach, gdy takie stado „gajdzinów” (gaijin to japońskie słowo określa człowieka z zewnątrz – obcokrajowca), zawitało do restauracji. Maja tylko jedna kartę „po angielsku” i to chyba tłumaczoną przez googla 😄😄😄 Jeden człowiek z obsługi restauracji zna podstawowy angielski.
Zamawiamy zestawy mięs i przystawek, które własnoręcznie będziemy sobie grillować na wbudowanym w stół, gazowym ruszcie. Idzie nam to nieźle a nasza obsługa co rusz przynosi nam nowe kawałki mięsa i po japońsku objaśnia nam co to za kawałki i jakie to rarytasy są (tak odczytujemy te japońskie ich przekazy 😁) . Nic im nie ujmując, lepszego mięsa w życiu nie jadłem a plastry wołowiny typu wagyu są istną poezja dla mięsożerców jakim jesteśmy. Uczta była znakomita. Kwotę rachunku już zapomniałem 😄 Na samym końcu tego posta wklejam informacje zaczerpniętą z Wikipedii wołowinie typu wagyu, która wielka przyjemność mieliśmy dziś jedząc ją.
Po tak doskonałej uczcie, toczymy się do metra aby dojechać do hotelu. Po drodze mijamy mały sklepik, który serwuje taiyaki, czyli takie pieczone deserki w kształcie ryby z ciasta nadziewane głównie pastą z czerwonej fasoli azuki. Mimo, że pełne brzuszki, to dziewczyny nie przepuszczą takiej okazji 😁😁😁
Szczęśliwie docieramy do hotelu. Ja pisze ten wpis, reszta rodziny już śpi 😁😁😁 bo jutro kolejny dzień pełny wrażeń i odkrywania nas czeka 😄😄😄. Zapraszamy o odwiedzenia bloga – wpis o 22:00 czasu polskiego.
Bydło wagyū ma średnią wielkość (byk: 800-1000 kg, krowa 450-600 kg). Hodowane jest w specyficzny sposób. Karmione jest ekologiczną, certyfikowaną paszą, składającą się ze zbóż, ziemniaków, ryżu oraz roślin strączkowych. Hodowcy codziennie biorą do ust sake, a następnie wypluwają na krowę rozpylając płyn po całej powierzchni skóry zwierzęcia. Następnie za pomocą specjalnych rękawic z trawy delikatnie wmasowują sake w ciało krowy. Krowy pojone są piwem, które sprawia, że tłuszcz rozprowadza się równomiernie w tkance mięśniowej. Oprócz tego zwierzętom puszczana jest muzyka klasyczna, aby były jak najbardziej zrelaksowane. Dzięki takiej specyficznej hodowli wołowina wzbogacona jest w tłuszcz o wyjątkowym, marmurkowatym wyglądzie, który umożliwia samowystarczalne pieczenie steku bez dodatkowych tłuszczów. Ubój również odbywa się w humanitarnych warunkach, aby krowy pozostały spokojne aż do końca.