USA 2018 – Dzień 2 – welcome on board czyli pierwsze godziny na statku 🚢
Budzi mnie dźwięk przychodzącego SMS-a o 4:30 – …. śpicie ? ….. – zapytuje Paweł 🙂 No my jeszcze śpimy ale nie dziwie się, że on już nie. Efekt przesunięcia czasowego i jetlegu daje sie we znaki. Tak będzie jeszcze ze 2 dni. Próbujemy jeszcze dospać godzinkę czy dwie bo dziewczynki jakby jetlega nie mają i śpią jeszcze twardo. O 6:30 Paweł także SMSowo zaprasza do lobby hotelowego na kawę 🙂 No to czas wstawać! Spotykamy się na dole z przyjaciółmi. Podczas kawki opowiadają, że zwiedzili większość okolicy bo nie śpią już kilka godzin 🙂
Idziemy jeszcze przed śniadaniem do pobliskiego Walgreens (to taka Superpharma nasza tylko jeszcze trochę spożywki mają) – Aga musi coś tam dokupić z kosmetyków bo coś tam się jej skończyło 🙂 Po drodze mijamy aptekę drive-thru, czyli zakup lekarstw bez wysiadania z samochodu – Ameryka!
Boarding na statek mamy od 12:00 to po śniadanku jeszcze wizyta na dachowym tarasie z basenem. Godzinka odpoczynku na świeżym powietrzu 🙂 Mamy prawie bezchmurne niebo a temperatura to jakieś 23C.
O 11:00 zabieramy się do opuszczenia hotelu. Przy desku obsługuje nas z pochodzenia Polak , który zapytuje … a wy też jedziecie na kruza ? …. tak, wiele osób w hotelu wyjeżdża na rejsy. Kwadrans poźniej już zamawiam UBERa i jazda do portu. Krótko podsumowując ten hotel to standardem przypominał mi naszego 4* Qubusa. Nowy, czysty, basen, siłownia, smaczne lecz odpłatne śniadania, bliskość portu z wycieczkowcami. To dobre miejsce jeśli ktoś przylatuje do Miami dzień wcześniej przed rejsem.
Do portu jedziemy 1/2h chociaż jest to tylko kilka mil. Ale korki są choć to sobota rano. Jak mówi kierowca, pozamykanych jest juz sporo ulic bo jutro maraton tu jest i już się szykują. Dojeżdżamy do portowego terminala Carnivala. Stoją zacumowane dwa wycieczkowce – jeden nasz – Glory. Obok stoją jeszcze dwa, sporo większe MSC. W sumie przy nabrzeżu mamy 4 jednostki o długości w sumie, myśle ok. 1300m. To robi wrażenie ! Na podjeździe już zabierają nam walizki a my, poprzez kilka kontroli, trafiamy do check-in desku, gdzie miły pan wita nas, rejestruje i zapytuje o kilka rzeczy związanych ze zdrowiem. Wchodzimy na pokład. Nasze pokoje/kajuty bedą dostępne od 13:30. Mamy wiec ponad godzinę aby coś przekąsić i trochę zaznajomić się z górnymi pokładami statku. Główna restauracja samoobsługowa LIDO jest już otwarta to my i większość wchodzących gości pierwsze kroki kierujemy w to miejsce. Wybór wszelakich potraw spory, każdy coś tam sobie bierze „na ząb”. Potem przenosimy się na 13 pokład, gdzie jest trochę ciszej i można już wyłożyć sie na wygodnych leżakach. Na główny pokładzie rozrywkowym, gdzie znajdują sie baseny i zjeżdżalnie wodne panuje już stan totalnej zabawy – muza i tance 🙂
Mamy piękny widok na Miami i Miami Beach. Odpoczywamy i rozkoszujemy się widokami a Zuzia już okupuje zjeżdżalnie w parku wodnym.
Około 14:00 pojawiają się walizki pod pokojami i karty magnetyczne w mailboxach przy drzwiach. Karty te służą do dostępu, identyfikacji, płatności za odpłatne usługi. Wygoda – wszystko w jednym miejscu. Nasza kajuta mieści sie na 2 pokładzie i ma okno. Można było wybierać także kajuty wewnętrze lub z balkonem. Mamy jedno bardzo szerokie łóżko, sofę oraz rozkładane miejsce do spania pod sufitem, gdzie zaraz wskoczyła Zuzia oznajmiając, że to jej miejsce do spania 🙂 Mamy 3 szafy, takie małe biureczko, TV oraz malutką łazienkę. W sumie może z 20m2. Szału nie ma ale klaustrofobii także 🙂 Pojawia się nasz steward, który przedstawia się, pyta o dogodny czas do sprzątania i sprawdza czy nam czegoś nie brakuje. Jak mówi, jest Indonezyjczykiem z Bali.
Rozpakowujemy się kiedy to komunikat z głośników oznajmia, że zaczął się obowiązkowy, próbny alarm ewakuacyjny i wszyscy muszą udać się w wyznaczone miejsca zborne. Każdy ma przydzielone to miejsce i wskazane jest one na tej właśnie magnetycznej karcie. My mamy strefę D na pokładzie nr 4. Grzecznie odbywamy szkolenie jak wszyscy. Obsługa potwierdza, że byliśmy poprzez zeskanowanie naszych kart.
Mija 16:00 i powoli odbijamy od brzegu. Przed mami odpływa jeden ze statków MSC. Wzdłuż wysp oraz South Beach wypływamy na ocean. Zaczyna wiać i pojawiają się kilkumetrowe fale. Pomimo, że statek oczywiście automatyczne stabilizowany jest to bujanie lekko odczuwalne jest 🙂
Kończymy rozpakowywanie i na kolację. Mamy do wyboru opisaną wcześniej restauracje samoobsługową LIDO nazwaną wcześniej przez Kasię – paszarnią 🙂 lub restauracje zasiadaną z kelnerami i menu – Golden Restaurant. W niej obowiązują pewne zasady tzn. bardziej oficjalny ubiór, godzina rozpoczęcia posiłku oraz wyznaczone miejsce. Wskakujemy więc w długie spodnie i koszule, sukienki, spódnice i szpilki i o 18:00 meldujemy się na 4 pokładzie. Kelner wskazuje stolik a my zamawiamy dania z krótkiego menu. Są owoce morza, ryby, rożne mięska. Bierzemy przystawki, po daniu głównym i …… brak juz miejsca na deser 🙂 Kelner, który nas obsługiwał jest zawiedziony 🙂 On też jest Indonezyjczykiem z Bali 🙂 Gdy mówię mu, że chcemy tam pojechać i zapytuje co poleciłby na północnej części wyspy do zwiedzania, to tak za bardzo nie wie i wymijająco odpowiada o miejscowości Ubut, która jest akurat na południu. Co mi sie zdaje, że ci Indonezyjczycy „wszyscy sa tu z Bali” 🙂 Zbliża sie 20:00 i ogarnia nas przeogromne zmęczenie. Krotki spacer po statku i kierunek kajuty. Nie ma dziś szans na dłuższe balowanie a tu wieczorne rozrywki dopiero się zaczynają. Przyjmujemy pozycje horyzontalne w naszych łóżkach a delikatne bujanie powoduje natychmiastowe zaśnięcie 🙂