USA 2014 – Dzień 10 – Los Angeles, Downtown i Venice Beach

Plany na dzisiejszy dzień były ambitne: Downtown (wbrew radom innych) oraz Hollywood. Jak to z planami – zmieniają sie często ;)). Ale od początku. Po jakże ” bogatym ” śniadaniu w hotelu tzn. słaba kawa, słodki sok, tosty lub gofry do samodzielnego pieczenia ( Aga operator maszyny ) a głównie spożywaliśmy jogurty, pojechaliśmy do Downtown aby tam przesiąść się na autobus hop on – hop off. Zadowoleni, iż udało się nam znaleźć parking prawie przy samym przystanku tego autobusu przy hotelu Westin, oczekiwaliśmy na jego przyjazd . Nie czekaliśmy sam, obok nas przepływała fala młodych ludzi, w 90% mocno azjatyckiej urody, poprzebieranych chyba za bohaterów ich komiksów manga czy anime:))? „Cudoki straszne” . Okazało się później podczas wycieczki, że w pobliskim Staples Center jest zjazd fanów anime i mangi z całego świata.  Po około 20 minutach czekania i napawania wzroku tym dziwnym pochodem sprawdziliśmy o której będzie nasz bus -> okazało sie że za godzinę:)). Aby spalić kalorie, udaliśmy się na piechotę pod Disney Theater. Ta dziwna betonowo – stalowa konstrukcja nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia. W końcu  doczekaliśmy sie na nasz środek transportu. Temperatura już dawała nam sie we znaki (ok 30C) choć to nie LV, to w centrum betonowego miasta było naprawdę gorąco. Zadowoleni siedząc prawie w pustym open deck’erze wyczekiwaliśmy interesujących budynków w dzielnicy chińskiej czy japońskiej. A tu nic z tego. China Town tutaj, a ta którą widzieliśmy w Nowym Jorku czy w Manchesterze to taka bardzo uboga krewna. Little Tokyo tez nas niczym nie zachwyciło. Rozczarowani ( tak to jest jak się nie słuch rad innych;) , zrezygnowaliśmy z dalszej jazdy do Hoolywood bo dzieci były zmęczone. To nie koniec naszych mniej sympatycznych wrażeń z tej dzielnicy, bo na koniec Piotr zapłacił tylko ……..37 $ za 2,5 godziny parkingu. Tak więc nie pozostawało nam nic innego tylko opuścić tę niezbyt przyjazną  dla nas ziemię;)).  

 
 
 

Ale za to w drodze powrotnej do hotelu Piotr zabrał nas do japońskich ale tym razem delikatesów Mitsuwa. To jest prawdziwa mekka dla miłośników kuchni Kraju Kwitnącej Wiśni, bo oprócz sklepu, są tam małe bary z przepysznym jedzeniem.

 

Po tak smacznym posiłku czyli zupy miso i ryby, krewetek, warzyw oraz jajka na miękko w tempurze nie pozostawało nam nic innego jak udać się na hotelowy basen 🙂

Po słodkim lenistwie, pojechaliśmy na Venice Beach. Tam oglądaliśmy zmagania surferów, graliśmy  w piłkę plażową i spacerowaliśmy, zastanawiając sie ( to ja) który ewentualnie dom kupić ;).
Piotra bardziej interesowały jachty wiec trzeba było udać sie do Marina del Rey aby zobaczyć czym sie teraz pływa;).

Po przeglądzie jachtów w hotelu czekała na nas pyszna kolacja od Japończyka czyli sushi. Pycha!!!

Jutro 4 lipca czyli święto narodowe w USA. Liczymy, ze zobaczymy obchody w Hollywood może lub chociaż pokazy sztucznych ogni nad LA 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.