🇿🇦 RPA 2020 – Dzień 11 – Góra Stołowa ⛰😃🚠
Od rana niebieskie niebo bez żadnej chmurki aż po horyzont. Decyzja co robimy dziś może być tylko jedna – plażowanie (pomyślelibyście 😀😀😀). Ależ nie, jedziemy na Górę Stołową. To symbol Kapsztadu a pogoda jest w przypadku tej góry bardzo ważna. Po pierwsze nie może być wietrznie bo kolejka nie będzie działać, po drugie, nie może być pochmurnie bo nic z tej wysokiej prawie na 1100m góry nie będzie widać. Często też, ten płaski szczyt spowijają gęste białe chmury pomimo, że w około czyste niebo. Dodatków sprawdzamy na web kamerze czy nie ma tych chmur ( http://www.capetown-webcam.com/table-mountain-live ). Czysto – jedziemy.
To tylko kilkanaście kilometrów od nas na północ. Dziś poniedziałek, spodziewamy się mniejszej ilości turystów po weekendzie. Nic bardziej mylnego. Gdy dojeżdżamy pod dolną stacje kolejki linowej, widzimy sporej długości okonek do wjazdu do góry. Dodatkowo nie ma gdzie zaparkować. Znajdujemy miejsce jakieś 400m od wyciągu. Dochodzimy w kilka minut, kupujemy bileciki (360 ZAR powrotny) i grzecznie czekamy w tej kolejce. Tak mija 40 minut i dochodzimy do platformy, można by rzec, załadunkowej, gdzie 65 osobowe grupy wchodzą do sporych wagoników. Wagoniki są nowoczesne i maja obracającą się podłogę, przez co podczas jazdy do góry czy w dół oglądamy cała, otaczająca panoramę. Podróż trwa ok 4 minut.
Na górze ciepło ale trochę wietrznie. Bluzy obowiązkowo. Szczyt jest w miarę płaski i od tego góra wzięła swoją nazwę. Rozpościerają się z niej zapierające dech w piersiach widoki. Od panoramy samego miasta, przez liczne zatoczki z bialutkim piaskiem, aż po skały na przylądku gdzie byliśmy wczoraj. Chodzimy sobie i delektujemy się tymi widokami jakaś godzinkę
Do zjazdu tez kolejka ale jakoś szybciej idzie. Czekamy może 20 minut. W tym czasie Zuzia kupuje sobie maskotkę góralka przylądkowego. Do nieduży ssak, który zamieszkuje te okoliczne góry. Zazwyczaj spotykaliśmy je tu na Gorze Stołowej wcześniej, ale dziś chyba się gdzieś pochowały bo widzieliśmy tylko jednego na odległej skale. Okoliczni nazywają je Dassie.
Następny punkt programu na dziś to stara dzielnica Kapsztadu no nazwie Bo-Kaap. To miejsce gdzie mieszkali pierwsi, zasiedleni niewolnicy i nie byli to jacyś Murzyni z innej części Afryki a Malajowie, którzy byli tu przywożeni statkami z terenów dzisiejszej Malezji i Indonezji. Dzielnica trochę zapuszczona ale bardzo kolorowa. Domy pomalowane w jasne kolory. Wyglądają oryginalnie i zarazem ładnie w blasku słońca.
Chodzimy sobie pół godzinki i jedziemy do polecanej przez Nazira restauracji gdzie serwują właśnie oryginalna Malajską kuchnię. Niestety jest zamknięta w poniedziałki ale właścicielka, która akurat była na miejscu poleciła nam inne miejsce gdzie też zjemy podobne dania. To niedaleko i w pare minut jesteśmy na miejscu. Restauracja pełna i musimy poczekać chwile na stolik. Zamawiamy rożnego rodzaju curry. Z baraniną, kurczakiem, jagnięciną i z …. rakami. Dania podawane z ryżem lub z chlebkiem roti. Do tego mango lassi. Pyyychooota, mniammm 😁😁😁
Po posiłku podjeżdżamy jeszcze na pobliski targ z pamiątkami o nazwie Green Market. Okolica nieciekawa. Na przyległej ulicy dużo bezdomnych, brudno. Spore zamieszanie bo właśnie podjechała pomoc społeczna i rozdaje jedzenie. Przechodzimy na targ szybko nie robiąc żadnych zdjęć. Każdy coś tam sobie kupuje i ewakuujemy się do samochodu.
Wracamy do domu. Dziś chcemy położyć się wcześniej bo jutro będzie długi i intensywny dzień. Jedziemy dosłownie na koniec Afryki 😄😄😄
Czyżby Przylądek Igielny?
A czy jakies foty z drona beda?
Słabo bo zakazy wszędzie a jak już to wiatr taki że traciłem kontrole nad ptaszkiem 🙂