Tajlandia 2016 – Dzień 5 – wycieczka na 4 wyspy ( 4 Islands Tour )

No stajemy dziś wcześniej bo o 8:00 mamy transfer do portu skąd popłyniemy na popularną, półdniową wycieczkę na 4 wyspy (4 Islands Tour ). Przy zamawianiu tej imprezy można było wybrać środek transportu i do wyboru był speedboat (bardzo szybka motorówka ) i longtail boat ( wolniejszy, jednosilnikowy, drewniany, typowy dla Tajlandii stateczek ). My wybraliśmy wycieczkę tą szybszą motorówką. W miarę punktualnie dojeżdżamy do portu turystycznego, który umiejscowiony jest w ujściu rzeki Son w Ao Nang. Małe zamieszanie przy dzieleniu na poszczególne rejsy i już siedzimy w naszej motorówce. Wraz z nami jedzie około 20 osób w tym Rosjanie, Chińczycy, Niemcy, Finowie i Malajowie.


  

Pierwszy przystanek jest juz po 15 minutach i znajduje sie na plaży Phranang Cave Beach. Bardzo ładna plaża niedaleko słynnej Railay Beach. Morze tu dość płytkie i można przejść na niedaleka wysepkę. Woda błękitna i bardzo czysta. Spędzamy tu 45 minut.


  
  
  
  
  
Następnie jedziemy na wyspę Tup Island, która składa sie z trzech wysp połączonych z sobą plażami. Jest tu przepięknie choć turystów sporo, ale to szczyt sezonu przecież to nie ma co liczyć na intymność 🙂 jesteśmy tu jakąś godzinę .


  
  
  

Dalej program wycieczki prowadzi wokół tzw. Chicken Island. Tu sie nie zatrzymujemy, przewodniczka informuje, że nazwa wyspy wzięła sie z kształtu skały górującej nad wyspą, która przypomina głowę kurczaka 🙂


Teraz czas na snurkowanie. Z tej części rejsu nie mam zdjeć bo kręciłem materiał na kamerach. To będzie ujęte w filmie. W sumie jednak tych rybek nie było zbyt wiele. Nasze nowe maski, które kupiliśmy jeszcze w Polsce, sprowadziły sie doskonale i wzbudzały duże zainteresowanie innych bo tu takich njet. Zuzia była bardzo zadowolona, że widziała rybki nemo , chociaż te tutaj w większości były żółto-czarne 🙂 
Dalsza cześć wycieczki to przepłyniecie na Poda Island gdzie mamy lunch i znowu czas na przybrzeżne podglądanie rybek. Poda ma szeroką i piękną plażę z wieloma drzewami, które bardzo fajnie dają cień. Na lunch ryż plus jakieś curry (nie pikantne ) z kurczakiem i gotowane warzywa. W sumie OK, lekkostrawne i smaczne. Tutaj jesteśmy 1,5h.


  
  
  
  
Jeszcze tylko kilka rodzinnych fotek na dziobie naszego speedboat’a i wracamy do portu.


  

Z portu zaraz nas zabiera busik i w 15 minut dojeżdżamy do naszego ośrodka. Wycieczka jak najbardziej udana i program wydaje sie być dobrze ułożony jak na pół dnia. Organizacyjnie tez bez większych uwag. Na łodzi było wystarczająco dużo rożnych napojów a także mnogość sprzętów do snorkelingu jakby ktoś nie miał swojego. My zapłaciliśmy po 800 batów z dorosłego i 600 batów za dziecko, co wydaje sie być warte tej wycieczki. Ale uwaga, gdy tylko postawi sie stopę na Tup Island jak spod ziemi pojawia sie jakiś urzędnik i oświadcza, że tu jest park narodowy i po 400 od dorosłego sie należy. Tajka, która sprzedawała nam te wycieczkę mówiła o tym, więc byliśmy przygotowani, ale to trochę zdzierstwo bo lokalsi płacą po 40 batów. Ale właściwie o co mi chodzi, przecież różnica to zero , hahhahha 🙂

Gdy tylko zmyliśmy z siebie całą morską sól to jedziemy do miasta na małe zakupy i na kolację. Dziewczyny kupują torby, torebki, chustki i inne tam. Dochodzimy deptakiem do restauracji “Green Curry”. Dzisiaj rekomendacje do odwiedzenia i spróbowania potrw w tym miejscu dał nam niejaki Geoff Carter – trochę szalony Brytyjczyk, który prowadzi także podróżniczego bloga. On odwiedził to miejsce 3 miesiące temu, gdy jeszcze była tu pora deszczowa. Jego relację można obejrzeć tutaj – ( KLIK ). My nastawiamy sie na to zielone curry o którym jest mowa od 12:35 min. Zamawiamy rzeczone curry i jeszcze Panang curry. Dziewczyny widzą, że w menu jest pizza więc nie szukają nieznanych smaków i nie nastawiają się na odkrywanie tajników lokalnej kuchni 🙂 stawiają na sprawdzone dania 🙂


  
  
Pizza jest tak dobra, że domawiają jedną na wynos. A nasze jedzonko naprawdę super. Asia doszła, że te zielone pływające kuleczki to mini bakłażanki ( mini bitter eggplants ), których nigdy wcześniej nie jedliśmy. Dodatkowo strączki zielonego, świeżego pieprzu, ummmmmm, pycha !!!!

Wracamy do naszej “sportowej mazdy”, która zaparkowana jest pół kilometra dalej. Zachodzi juz słońce a to dopiero 18:30.

  Jeszcze tylko szacuneczek dla Króla i już jedziemy do domu. Jutro nie wiemy co robimy !!! Pomysłów jest kilka, ale jak minął nasz jutrzejszy dzień dowiecie sie o zwykłej porze 🙂 tymczasem … dobranoc 🙂

A tak, oczywiście obowiązkowe odkażanie na tarasie jeszcze 🙂

 

8 komentarzy

Skomentuj Waldek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.